Drugie życie młodego biznesu

SkyHUB – nowoczesna przestrzeń coworkingowa powstała po to, żeby wspierać początkujących przedsiębiorców i ich innowacyjne pomysły. Jedną z osób, które pełnymi garściami czerpią z dobrodziejstw ekosystemu startupowego, zbudowanego na piętnastym piętrze wieżowca Red Tower w Łodzi, jest Zbigniew Zaborowski. Niespełna 24-letni przedsiębiorca ma na koncie utworzenie sieci sklepików szkolnych, a obecnie przymierza się do konkurowania z największymi światowymi graczami współdzielonej mobilności.

Dlaczego nie wybrał Pan kariery w korporacji, albo w sektorze publicznym?

Bo to nie dla mnie, raczej nie pasuję do schematów. Już w liceum, widząc kolejki przed szkolnymi sklepikami bardzo intensywnie myślałem o tym, żeby zająć się takim biznesem. Nie narzekałem na jakość produktów, ale wiedziałem, że można by to lepiej zorganizować. Ten rynek, zupełnie nieruszony, wydawał mi się super na start. Tuż po liceum zdecydowałem się najpierw pójść na studia, ale szybko myśl o własnej działalności zwyciężyła. I zdecydowałem się pójść tą drogą, niekoniecznie zgodnie z oczekiwaniami najbliższych.

Jak ta sklepikowa przygoda się zaczęła?

Najpierw poszedłem do tych szkół, które znałem, do których chodzili moi znajomi. Niestety zderzyłem się ze ścianą, bo ktoś tak młody jak ja nie wzbudzał zaufania pań w sekretariatach, a co dopiero na spotkaniach z dyrekcją. Brano mnie za ucznia, nie traktowano poważnie, więc musiałem zatrudnić człowieka, starszego ode mnie o 10 lat, żeby reprezentował mnie w relacjach z przedstawicielami szkół. Udało się nam pozyskać cztery placówki, które na nasze nieszczęście były rozrzucone po całym mieście: jedna na Widzewie, dwie blisko siebie na Dąbrowie, wreszcie czwarta na Teofilowie. Było to totalne wyzwanie logistyczne, bo produkcję mieliśmy scentralizowaną i rozwoziliśmy gotowe produkty – w tym własnoręcznie przygotowywane kanapki czy galaretki ze świeżych soków.

I co? Pełen sukces?

No niestety nie. Nie wszystkie rozwiązania okazywały się słuszne, jak chociażby konieczność wynajęcia dodatkowych pomieszczeń dla produkcji. Same zaś produkty, chociaż dobrej jakości nie były dobrze reklamowane. Firma miała już jedenaście sklepików, a całość przedsięwzięcia kompletnie się nie opłacała. Kiedy przyszły ferie, wiedziałem już, że muszę coś zrobić. Wtedy usłyszałem o jednym z miejskich programów dla startupów, gdzie można było zdobyć dofinansowanie. Okazało się jednak, że firma działała zbyt długo, żeby z niego skorzystać, ale przy okazji wizyty w urzędzie dowiedziałem się, że powstało takie miejsce jak SkyHUB. To były jego pierwsze dni działania. Pamiętam to dokładnie, bo przyniosłem nawet chłopakom balon z helem z jedynką i ciasteczka – na pierwszą miesięcznicę istnienia SkyHUBu. Mogę powiedzieć z czystym sumieniem, że byłem jedną z pierwszych osób, które się tu pojawiły, ale dzięki temu wszyscy bardzo mocno się mną zajęli. Zostałem bardzo dokładnie wypytany i właściwie od razu dostałem feedback. Pracownicy SkyHUBu od razu powiedzieli mi, gdzie ich zdaniem popełniam błędy. Nie przytakiwali, że będzie dobrze, nie poklepywali, że jeszcze się wszystkiego nauczę, tylko zafundowali mi terapię wstrząsową. Mogę powiedzieć z całą odpowiedzialnością, że zespół SkyHUBu i to, co dzieje się tu na co dzień – postawiło moją firmę na nogi.

Jak to?

Miejsce to jest jedno, ale niesamowicie wiele dał mi tutejszy networking i możliwość wzięcia udziału w spotkaniach z takim specjalistami jak Piotr Bucki, Lech Kaniuk czy Witold Buraczyński. Absolutnie pierwsza liga. Rok temu nie mógłbym nawet pomarzyć o szkoleniu z pitchingu u Kamila Kozieła, chociażby ze względu na koszty, a teraz już wiem jak prezentować swoje idee inwestorom, jak rozmawiać o swoich koncepcjach.

Dzięki wszystkiemu, co dał mi SkyHUB zmieniłem kompletnie model działania. Sieć się nieco skurczyła do sześciu sklepików, zatrudnia teraz dziesięć osób, wprowadza kolejne, zdrowe produkty. W nowym roku szkolnym odzyskała rentowność. Kiedy zaś poczułem, że wszystko idzie w dobrą stronę, przyszła wakacyjna nuda, a wraz z nią głośna w świecie startupowym informacja o tym, że Google i Uber wspierają hulajnogi elektryczne i to kwotami, które budżet niejednego państwa postawiłyby na nogi. Wiedziałem, że to to.

Czyli kolejny krok w pańskich planach biznesowych?

Nie chciałbym na razie mówić zbyt wiele o szczegółach, ale muszę przyznać, że jestem wielkim fanem współdzielonej mobilności. Spodobało mi się, kiedy do Łodzi weszły skutery na minuty. Zdawałem sobie sprawę, że taki skuter sam w sobie nie może być drogi, no bo to w sumie silnik jak z odkurzacza i akumulator, a reszta – taki solidniejszy rower. A jednak wyglądały super. Miałem już swoje doświadczenia jako przedsiębiorca, widziałem, jakie są koszty mojej działalności, skąd się biorą, więc niezmiernie podobała mi się taka skuterowa bezobsługowość. Oczywiście z mojej, sklepikowej perspektywy, ponieważ teraz, gdy przymierzam się do wejścia na rynek hulajnóg elektrycznych, wiem, że ta bezobsługowość była pozorna.

Czy w tym kolejnym biznesie SkyHUB też ma swój udział?

Już od samego początku dostałem wsparcie, niejako za sprawą zbiegu okoliczności. Zanim komukolwiek powiedziałem o moim pomyśle na hulajnogi, zorganizowany został mentoring z Pawłem Maliszewskim z Blinkee City. Czyli już na starcie mogłem porozmawiać o wszystkim z kimś doświadczonym na tym właśnie rynku. Po pierwszym spotkaniu były kolejne i tak znów zostałem połączony z ludźmi, którzy mi pomogli.

Hulajnogi elektryczne już w Polsce są, jest miejsce na kolejnego operatora?

Spokojnie. Bardziej niż o miejsce na rynku boję się dominacji jakiegoś dużego gracza, który na przykład znacząco obniży ceny. Tymczasem są to dość drogie urządzenia.

Zatem kiedy i pod jaką marką Pańskie hulajnogi pojawią się w Łodzi?

Jestem w trakcie bardzo poważnych rozmów z potencjalnymi partnerami, więc nie jest to moment na spekulacje.

Dodaj komentarz

Twój adres email nie zostanie opublikowany. Pola, których wypełnienie jest wymagane, są oznaczone symbolem *

Obsługiwane przez: Investing.com